Peragawatti
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Marcus Emanuel Sabaud

Go down

Marcus Emanuel Sabaud Empty Marcus Emanuel Sabaud

Pisanie by Marcuss Wto Kwi 10, 2012 11:28 pm

Imię i Nazwisko:
Przykro mi. To niemożliwe. – młoda urzędniczka nawet nie spojrzała na chłopaka. Wypranym z emocji tonem obwieściła przykrą nowinę.
Mam pieniądze. – zapewnił spokojnie młody mężczyzna.
Psze pana... – wymamrotała szybko i niedbale. – Posiadłość Państwa Sabaud w obecnej chwili nie jest na sprzedaż.
Rozumiem. A czy w takim wypadku mogłaby pani wpisać mnie na listę oczekujących? – mówił spokojnie, chociaż nie ukrywał lekkiego rozczarowania. Kobieta zmierzyła interesanta pełnym pogardy wzrokiem.
Ech... – westchnęła bezradnie. – Niech będzie. Twoja godność? – oczyma zatoczyła całkiem kształtne koło. Od razu widać była, że pracowniczka urzędu wolała całe dni siedzieć, pić kawę i malować paznokcie na ten wściekle różowy kolor, niż wykonywać czynności, na które łożyli wszyscy podatnicy miasta.
Sabaud. Marcus Sabaud. – odpowiedział rudzielec tak, jakby frywolnie ferował wyrok nad tą oto grzesznicą, która miała czelność mówić do niego w tak pozbawiony szacunku sposób.
Paa...pan Marcus Emanuel Sabaud?! – ciężko było stwierdzić, czy był to paranoiczny okrzyk, czy może retoryczne pytanie. Nim jednak Marcus zdążył jakkolwiek zareagować, blondynka dopowiedziała nieporównywalnie milszym tonem:
Oczywiście posiadłość jest do pana dyspozycji w każdym momencie. Chociaż... po tylu latach... jest pewnie trochę zaniedbana i wymaga remontu.
Emanuel uśmiechnął się pobłażliwie.
Zapewne. Między innymi w tym celu się tutaj zjawiłem. Jeżeli to możliwie... proszę jak najszybciej załatwić formalności. Dziękuję i do widzenia. – Marcus wstał i opuścił nieelegancki budynek.

Pseudonim: imię

Wiek: Patrząc w lustro widzi zwykłego 24-latka.

Miejsce urodzenia: Włochy.

Rodzina: Hrabia Sabaut zawsze był wielkim politykiem. Polityczne życia doprowadziło go do politycznego małżeństwa, a w wyniku politycznej miłości przyszedł na świat jego ukochany syn. Wbrew przewidywaniom, Amadeusz Sabaut kochał potomka prawdziwą miłością. Podobnie zresztą jak matka, która szczęście Marcusa stawiała ponad wszystko inne. Nawet w zasadzie ponad swoje życie.

Zawód:
Nie rozumiem... Dlaczego Pan, Panie Sabaut, ubiega się o to stanowisko? – starszy mężczyzna przyglądał się Marcusowi z niedowierzaniem.
Ponieważ... jest to coś, do czego się nadaję. – odpowiedział rudowłosy z żelazną pewnością w głosie.
No tak, ale... pana ojciec...
Nie znoszę polityki.
– przerwał natychmiast Emanuel. Podobnie zresztą, jak ojca – tę kwestię dodał już sobie tylko w myślach.
No cóż... skoro tak. Nie pozostaje mi nic innego, jak powitać pana w gronie pedagogicznym naszej szkoły. Miło nam, że zostanie pan nowym nauczycielem matematyki.

Orientacja: z powodu nazwiska zastrzeżono w mediach informacje na temat niepospolitej orientacji
Typ: Wiedziała o tym tylko jedna osoba.

Grupa: Soldi
Ranga: Lew

Wygląd: By zrozumieć kim jestem, musisz wiedzieć, jaki jestem. Wejrzyj w moje błękitne tęczówki, od czasu do czasu przesłaniane szkłem okularów. Wpatrz się w połyskujące czerwienią kosmyki włosów, które w nieładzie opadają na czoło. Spostrzeż to giętkie i prężne ciało, gotowe by dawać rozkosz, lub zadawać ból.

Strój
W obecnych czasach strój stał się czymś na kształt metonimii charakteru. Wytworne osobistości zwracają na ubiór szczególna uwagę, by dać do zrozumienia z jakiego plemienia pochodzą. Ostentacyjnie wyrażają siebie poprzez to, co mają na sobie. Czynią to z lubością. Uczestniczą w tej przemyślanej polityce towarzyskiej, której celem jest utrzymanie się w centrum zainteresowania tłumu. Marcus zawsze stronił od tej dandysowej nowomody. Nigdy, nawet jako potomek samego hrabiego, nie przepadał za nadmiernie przejaskrawioną szatą. Preferuje proste, ale eleganckie stroje. Często są to różnorakie koszule, zwykłe dżinsy, czasami bluzy z kapturem. Nie lubi swetrów.
Znaki szczególne: w całości szczególny
Charakter: wkrótce

Historia:
Gdy zapytać Czeczena o historię jego narodu swą opowieść rozpocznie od proroka Noego: „najpierw był prorok Noh, on ze swą Arką osiadł na górze Ararat, a potem powędrował w góry Kaukazu, tam gdzie teraz my mieszkamy. W czeczeńskim języku Czeczenia to Nochcziczjo, a Czeczen to Nochczi co tłumaczy się jako człowiek Noego. To dowodzi, że wszyscy pochodzimy od tego jednego wielkiego przodka, więc mamy bardzo starą historię.”

Niezwykle łatwo przychodzi nam kształtowanie dramatyzmu codzienności. Bierze się to pewnie z tego życiowego przekonania, które każe nam opacznie interpretować to, co zachodzi wokół nas. I przez to właśnie szyderstwo losu nie potrafimy spojrzeć na historię z obiektywnym nastawieniem. Widzimy zawsze to, co chcemy zobaczyć, lub czego zobaczyć nie chcemy... rzadko widzimy to, co rzeczywiście rejestrują nasze oczy.

Zacząłem życie jako szczęśliwy arystokrata. Chociaż moi rodzice nie kochali siebie nawzajem, ich uczucia w stosunku do mnie były szczere i prawdziwe. Byłem wtedy wymarzonym i oczekiwanym potomkiem. Dziedzicem.
W wieku 6 lat zakochałem się w mieście Benoit. Przyznaję, że im dłużej o tym myślę, tym bardziej rośnie we mnie przeświadczenie, że jednak nie to nakłoniło mnie do zamieszkania w tych rejonach. Matka, która na moją prośbę wybudowała tutaj ten niewielki dworek, nie miała pojęcia, że w wolnych chwilach nie zwiedzam miasta, lecz szukam tego niewysokiego bruneta, prawdopodobnie obcokrajowca, o nieziemsko pociągających oczach i szalenie zalotnym spojrzeniu. Nie miałem odwagi, by z nim porozmawiać, ale wystarczało mi to, że mogłem na niego patrzeć. Nie wiem dlaczego, czułem wtedy to, co szumnie nazywają szczęściem. Ironia losu, że nic nie było w stanie uszczęśliwić mnie tak bardzo ani wcześniej, ani później.
Kim był tajemniczy nieznajomy, dla którego zrezygnowałem z wytrawnego życia w stolicy? Nazywał się Maschadow Gełajew. Był Czeczenem, który opuścił zniszczony wojną kraj. Jak dowiedziałem się później – wielu jego rodaków uciekało od życia w ciągłym strachu przed prześladowaniami i napadami. Maschadow przyjechał do Włoch ze schorowaną matką, która zmarła wkrótce po przeprowadzce. Chłopak mieszkał w skromnym, wynajętym mieszkaniu. Aspirował na stanowisko nauczyciela matematyki w pobliskiej szkole. Uczył się, dorabiał jako korepetytor. Przez prawie dwa lata uczęszczałem do tutejszej szkoły i pobierałem dodatkowe lekcje u Gełajewa. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale gdy teraz o tym myślę... Maschadow musiał od samego początku wiedzieć, że wcale tych korepetycji nie potrzebowałem. Nigdy nie miałem problemów z nauką przedmiotów ścisłych, ale... te wtorkowe, czwartkowe i piątkowe spotkania sprawiały, że czułem jego bliskość. Że mogłem z nim porozmawiać, pośmiać się, poznać go lepiej. Moje potrzeby już wtedy były znacznie większe, ale nie mogłem dekonspirować swoich lubieżnych myśli. Dyplomatycznie milczałem, jak przystało na syna polityka.

Sytuacja zmieniła się w styczniu 2006 roku. Muszę w tym momencie przyznać się, że w naszej rodowej rezydencji znajdowało się wiele dokumentów związanych z miejscowymi atrakcjami. W tym oczywiście trafiały do nas papiery z Domu Rozpusty Peragawatti. Zdarzało się, że wykradałem niektóre akta, by w razie wyczerpania zapasów wyobraźni, robić sobie dobrze przy zdjęciach kandydatów na Desire. No cóż, nocne życie nastolatka.
Nie potrafię opisać, co przeżyłem, gdy znalazłem tam fotkę Gełajewa. Nie potrafię też opisać, co czułem, lub co myślałem, gdy pobiegłem do korepetytora grubo po godzinie 23 i krzyczałem „nie możesz mi tego zrobić!”, waląc pięścią w jego drzwi.
Pamiętam, że otworzył je i spojrzał na mnie nie z przerażeniem, nie ze strachem, lecz z zaskoczeniem. Jestem niemal pewien, że gdzieś tam na jego twarzy malowała się nawet radość z tego, że znowu ma okazję mnie zobaczyć.
„Nie możesz zostać Desire! Nie możesz!” – darłem się, chociaż przez zaciśnięte gardło wychodził jedynie ledwo słyszalny zgrzyt.
„A-ale... skąd Ty... „ – nim sformułował myśl, zawyłem, jak dziecko dopiero opuszczające łono matki:
„Maaschadoow... obiecaj... obiecaj, że nim nie zostaniesz! Proszę... obiecaj...” – ledwo powstrzymywałem szloch. Przecież nie mogłem się rozbeczeć przed Gełajewem, chociaż miałem na to tak cholerną ochotę. Stał teraz przede mną w koszuli, bokserkach i patrzył. Właściwie tulił mnie swoim ciepłym, serdecznym spojrzeniem.
Do Maschadowa już od kilku miesięcy zwracałem się po imieniu. Sam nalegał. Żartował, że niezręcznie mu, gdy niebiesko-krwisty mówi „pan” do zwykłego człowieka, takiego jak on. Był słodki, gdy się droczył.
Tamtej nocy zaprosił mnie do środka. Opowiedział, że ceny wynajmu wzrosły i nie ma jak płacić czynszu. Do takiej decyzji zmusiły go finanse. Nie szlochałem, ale mierzyłem jego sylwetkę zaszklonymi oczami. Nasze relacje już od dość dawna przypominały przyjaźń, dlatego słuchałem uważnie i próbowałem zrozumieć.
Ja... ja Ci zapłacę. – zaproponowałem.
Marcus... wiesz, że nie mogę. - uśmiechnął się tylko uroczo, uwydatniając dołki w swoich policzkach.
To żaden problem. Mam pieniądze. – nalegałem. Nie zamierzałem odpuścić.
Brunet opuścił lekko wzrok i zdawało mi się, że posmutniał. Wtedy nie rozumiałem. Teraz wiem, że po prostu nie mógł przyjąć ode mnie pieniędzy. Nie w takich okolicznościach, nie w takiej formie.
Nie martw się, nic mi nie będzie. – powiedział w końcu. – Przybiegłeś tutaj o tej porze, żeby mnie... powstrzymać? – zapytał w końcu, wyraźnie rozbawiony moim zachowaniem.
Eee... no... tak wyszło... chyba już pójdę... – nienawidzę niezręcznych sytuacji. Tfu, źle! Kocham niezręczne sytuacje, o ile sam nie jestem w takowych!
Odprowadzić Cię? – cały on, zawsze pomocny i miły.
Nie, nie trzeba... nie mam daleko, kocham Cię. – ot, powiedziałem przysłowiowe dwa słowa za dużo. Zarumieniłem się, poczerwieniałem, zrobiłem zapewne skwaszoną minę i w panice wyszedłem z mieszkania. A właściwie próbowałem wyjść, bo złapał mnie za dłoń i skutecznie uniemożliwił planowany manewr.
To... nic złego chyba. – nawet nie udawał zaskoczenia.
Jest za późno, byś spacerował sam.
Ubrał się szybko i odprowadził mnie pod posiadłość. Pożegnał się, a ja obserwowałem, jak jego boskie ciało rozmywa się w nocnej ciemności...
Kolejnego dnia stoczyliśmy długą i wyczerpującą rozmowę. On przekonywał mnie, że pisany mi związek z kobietą, ja przekonywałem go, że żyć bez niego nie mogę. W końcu, z braku argumentów, zatkałem mu usta swoimi ustami. Czeczen odwzajemnił pocałunek.
Od tego dnia, od tej właśnie chwili... staliśmy się parą.

Do prawdy, że miłość to cierpienie, dotarłem bardzo wcześnie i od razu uczułem gorzki smak tego stwierdzenia. Niestety, kochać zwłaszcza zakazaną i niemą miłością, oznaczało skazywać siebie na niemoc wyrażania uczucia, na nieludzką wręcz tęsknotę.
Potem objawiło się, że miłość to piękno. Ale... zaraz, zaraz. Miłość to cierpienie i miłość to piękno? Więc cierpienie jest pięknem?
Każdy, kto zna to uczucie, wie o czym teraz mówię... brak snu, niemożność spożywania posiłków, niemoc skoncentrowania myśli... a wszystko to z powodu tej jednej, idealnej osoby.

Przekonałem matkę, że Gełajew powinien zamieszkać z nami. Zajął jeden z niewykorzystywanych dotąd pokoi. Odstąpiliśmy od pobierania czynszu, ale w zamian za to miałem dostawać darmowe lekcje. Mój partner płacił jedynie za posiłki, jednak kwota ta nie wykraczała poza możliwości jego małego budżetu. Brunet był teraz mój i tylko mój, a Dom Rozpusty mógł tylko pomarzyć o tak seksownym pracowniku.

-------------------

Dwa lata później pojawił się ojciec.
Hrabia rzadko przyjeżdżał do mojego domu. Zwykle na niektóre weekendy. Niekiedy matka jeździła do niego, zostawiając mi pod opieką całą posiadłość.
Starszy Sabaud wezwał mnie do salonu. Palił właśnie cygaro i patrzył w swoje lustrzane odbicie.
Nie martw się... – rzucił, gdy tylko przekroczyłem próg. – Wyleczymy Cię. Będziesz zdrowy, ale ten skur... ten korepetytor ma natychmiast opuścić mój dom. – niestety dobrze znałem ten ton wypowiedzi. Mówił do mnie dokładnie tak, jak do swoich politycznych wrogów. Analizowałem jego słowa, próbując przyswoić sobie ich sens.
Jestem... zdrowy. – wydukałem w końcu niepewnie. W głowie kłębiło mi się tyle myśli, że powoli przestawałem nawet zwracać uwagę na to, jakim językiem mówię.
Nie. Nie jesteś. Jesteś chory. – oddech mu się pogłębiał. To musiało oznaczać, że zaraz... – zdrowi mężczyźni u licha NIE ŚPIĄ Z INNYMI MĘŻCZYZNAMI! - ... straci nad sobą panowanie. Krzyknął z takim przejęciem, że aż kilka kropel śliny wyemigrowało z jego buzi.
Teraz wiedziałem, o co chodzi. Między Bogiem, a prawdą – wiedziałem o tym już na początku, ale nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli. Kolana mi się ugięły i przeszedł mnie dreszcz. Trzęsłem się. Po prostu dygotałem. Nie odpowiedziałem nic, nie wiedziałem co odpowiedzieć. Jak mój ojciec się o tym dowiedział? Wraz z upływem czasu staliśmy się mniej ostrożni, to było jasne... kilkukrotnie zdawało mi się, że służące rozszyfrowały nasz sprytny plan, ale... nigdy nie otrzymałem żadnych powodów do obaw. Miałem nadzieję, że nawet jeżeli ktoś o nas wie... to zachowa tę wiedzę dla siebie. Pomyliłem się i wyglądało na to, że przyjdzie mi za tę pomyłkę drogo zapłacić. Nie było w tym momencie istotne, jak doszło do tego niedopatrzenia, tylko jak z tej patowej sytuacji wybrnąć.
Maschadow tutaj zostanie... bo... go kocham... – ostatnie słowa wypowiedziałem głośno i dobitnie. Cedziłem emocje i słowa przez zaciśnięte zęby. Wierzyłem naiwnie, że miłość wybroni siebie sama.
Że co proszę? Kochasz?! – parsknął oburzony. – W TYM DOMU NIE MA I NIE BĘDZIE MIEJSCA DLA PEDAŁÓW! – wrzasnął.
W odpowiedzi wysunąłem palec i wskazałem mu drzwi.
Wyjdź. – rozkazałem. Zerknął najpierw na drzwi, później na mój palec, na końcu na moją twarz.
Czy Ty wiesz... – zaczął, ale nie zamierzałem tego słuchać.
To mój dom! WYNOCHA! – usiłowałem się kontrolować, ale w głębi serca bardzo się bałem. Ciężko powiedzieć czego. Był to strach sam w sobie. Gdyby spojrzenie mogło zabić, leżałbym teraz martwy na tej kunsztownej posadzce. Zasada autorytetu ojcowskiego, która od lat utrzymywała mnie w biernym posłuszeństwie, zaczynała teraz łamać się i pękać. Ojciec był zaskoczony takim obrotem spraw. Nie spodziewał się aktywnego oporu, a to dawało mi przewagę w tym pojedynku charakterów. Zatrzymał się na chwilę i z rozżaleniem cisnął za siebie:
Nie mam już syna....
- Nie. To ja nie mam już ojca... – dopowiedziałem. W tym momencie hrabia Sabaus opuścił dworek.

~~~~~~~~~~~~

Pół roku później pani Sabaud popełniła samobójstwo. Oficjalnych przyczyn nie podano, nieoficjalnie jednak przyczyną tak makabrycznej decyzji była presja i psychiczna przemoc hrabiego, który obarczył żonę winą za umysłową ułomność ich syna...
Zostawiła jeden list pożegnany adresowany do Marcusa Emanuela Sabauda.

~~~~~~~~~~~~
Chyba żartujesz! – krzyknąłem wściekły. Zaprzeczył tylko skinieniem głowy, nie odpowiedział nic.
Nie możesz! Nie masz prawa! – warczałem, jak sprowokowany pies, a on tylko patrzył na mnie z politowaniem.
Przestań... nie patrz tak na mnie... – stanąłem tuż przy nim.
Marcus... muszę to zrobić. – rzekł w końcu.
Musisz? Musisz?! TERAZ? – rzucałem ciężkimi pytaniami.
Tak, muszę. – odpowiadał niechętnie.
Maschadow... proszę... nie wyjeżdżaj... – wtuliłem się w niego. Wsłuchałem w bicie serca. – Potrzebuję Cię. Nie przeżyję bez Ciebie ani dnia.
Wrócę. Obiecuję, że wrócę. – w głosie brzmiała tak niezłomna wola, że mogłaby góry przenosić.
Wiedziałem, że musi jechać. Tłumaczył mi to. Czeczenia walczyła o niepodległość, a on musiał wesprzeć swój kraj. Jego ojciec zginął kilka tygodni temu, więc teraz na nim spoczywał żołnierski obowiązek. Współczułem mu, wcześniej nie wiedziałem nic o jego rodzicielu.
Maschadow... pomyśl... nie jesteś nawet żołnierzem. Co możesz zmienić? Naród poradzi sobie bez Ciebie, a ja bez Ciebie sobie nie poradzę... – argumentowałem, powstrzymując się przed desperackimi gestami.
Kocham Cię Marcus... kocham Cię nad życie, ale proszę... nie powstrzymuj mnie. – zabrzmiało bardziej, jak rozkaz, niż prośba.
Dobrze, w takim razie idę się pakować. Jadę z Tobą. – zawyrokowałem.
Nie, to nie miejsce dla Ciebie. – zaprotestował, a ja ścisnąłem lekko pięści.
Więc nie chcesz zostać ze mną, a ja nie mogę jechać z Tobą? Czy tak?! – ponosiły mnie nerwy, ale nie mogłem pogodzić się z rozłąką... Może i Czeczenia nie była krajem dla mnie, ale wojna z pewnością nie była miejscem dla seksownego nauczyciela matematyki! Gełajew uśmiechnął się zupełnie tak, jak miewał w zwyczaju, gdy za bardzo się irytowałem.
Wiem Marcus, że mnie rozumiesz... wrócę do Ciebie najpóźniej za pół roku. Wytrzymasz? – pocałował mnie w czoło.
Nie.– odpowiedziałem szorstko. - Nie zamierzam nawet próbować. Jeżeli wyjedziesz – możesz nigdy więcej nie wracać. – po tych słowach wyszedłem z mieszkania, trzaskając za sobą drzwiami.

Wróciłem po dwóch godzinach samotnego spaceru. W posiadłości nie było już ani Czeczena, ani części jego rzeczy...
Po 6 miesiącach dostałem list.
Dwa tygodnie później poinformowano mnie o śmierci Maschadowa Gełajewa...

-----------------------

Ah, nieszczęśliwa i głupia młodość. Na trzy lata uciekłem z tego okropnego państwa. W końcu jednak dopadło mnie przerażenie. Dopadła mnie tęsknota za utraconym domem.
Musiałem wrócić do tego znienawidzonego miasta. Do swojego znienawidzonego dworu. Tylko tutaj czułem się naprawdę sobą. Tylko tutaj widziałem niestrawione resztki swoich wspomnień. Dorosłem do tego, by pogodzić się z faktem utracenia swej spokojnej wyższości, która wynikała po prostu z tego, że miałem właściwie wszystko, a teraz nie mam właściwie nic.
Nic mi nie pozostało. Wszystko się skończyło. Kuliłem i bałem się, ale najwyższa pora zacząć wszystko od nowa. Od początku. Wygrałem tę twardą, nieprzejednaną walkę.


Dodatkowe informacje:
- posiada broń palną i potrafi się nią posługiwać
- uwielbia słodycze
- w wolnym czasie pisze książkę
- nienawidzi ojca
- umie grać na fortepianie
- miewa migrenowe bóle głowy

Zamieszkuje: posiadłość rodu Sabaut (niewielki dworek na obrzeżach miasta Benoît)


Charakter dopiszę za kilka dni.

Marcuss

Imię : Marcus
Nazwisko : :>
Wiek : :>
Orientacja : :>
Liczba postów : 1
Join date : 23/03/2012
Typ : :>

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach